Cztery zimy zajęło Blake’owi Juddowi oraz Wrestowi wskrzeszenie zapoczątkowanego przed laty projektu, pięć – wyplucie kolejnego albumu. Powrót Twilight stał się jednak faktem. To, co początkowo miało być jedynie niewinną, okazjonalną próbą stworzenia czegoś nowego wspólnymi siłami, zaczęło nabierać bardziej konkretnych kształtów w momencie, gdy do prac nad materiałem postanowiono zwerbować N. Imperiala, znanego m.in. z Krieg oraz występów z Judas Iscariot. Wtedy również zapadła decyzja, że owe zmagania z ciemną soniczną materią uwiecznione zostaną na drugim pełnometrażowym wydawnictwie sygnowanym logo Twilight. Do procesu błyskawicznie zaangażowano gitarzystę Stavrosa Giannopoulosa (The Atlas Moth), którego wcześniej łączyły z Juddem plany artystyczne; to, co udało im się do tej pory wygenerować, włączono do programu albumu. Całości dopełniła obecność Sanforda Parkera, znanego choćby z Minsk, który zaoferował realizację nowego dzieła w prowadzonych przez siebie chicagowskich Volume Studios. To również on umiejętnie przemycił na płytę syntezatorowe brzmienia. Efektem starań i nieziemskich zapewne wysiłków jest 8 kompozycji, stanowiących zawartość krążka „Monument to Time End”.
Pomimo niewątpliwie imponującego składu, Twilight szczęśliwie unika syndromu większości tzw. supergrup, które najczęściej niewiele proponują poza spisem znanych tu i ówdzie nazwisk. Amerykanie oferują blisko godzinę muzyki tajemniczej, niejednoznacznej. Ascetycznie surowej i oziębłej, a zarazem pełnej subtelności i, na swój sposób, delikatnej. Określenie tego tworu kategorycznym wyrażeniem „black metal” budzi spory, pomimo iż grupa w ten właśnie sposób najczęściej przedstawia swą twórczość. Faktycznie, można uznać, że black metal stanowi tu swoisty punkt wyjścia, lecz co sprawniejsze ucho z pewnością doszuka się na „Monument to Time End” silnych pierwiastków ambient, noise czy post rocka. Na pewno nie jest to rzecz, którą łyka się bez popity za pierwszym odsłuchaniem i – jak na ironię – fakt ten można poczytać drugiemu wydawnictwu tej hordy za cnotę. W odróżnieniu od pojawiających się ostatnio en masse jak grzyby po psim siku niewyraźnych postblackmetalowych epigonów, smakuje się je pomału, trawi sekunda po sekundzie, odpuszcza na jakiś czas i po nim powraca w gotowości podjęcia kolejnych wyzwań. Oczywiście nie do każdego maniaka sztuki ekstremalnej trafi muzyczny koktajl serwowany przez Twilight, i niech sama ta konstatacja będzie potwierdzeniem, że mamy do czynienia z czymś elitarnym i awangardowym. Całemu zamieszaniu pikanterii niechaj dodaje brak zainteresowania członków Twilight pojawianiem się na scenicznych deskach. To czyni obcowanie z „Monument to Time End” zdecydowanie osobistym, introwertycznym przeżyciem. I pomimo, że już niebawem powinniśmy wyglądać na horyzoncie najnowszej kreacji Nachtmystium, tak przekonany jestem i apeluję o to, by „dwójkę” Twilight postrzegać jako twór znacznie bardziej wartościowy, niźli przystanek w oczekiwaniu na „Addicts: Black Meddle Pt. 2”.
Premiera już za tydzień (27 kwietnia) nakładem amerykańskiego labelu Southern Lord, jednak już w najbliższym wydaniu Thrashing Madness nadarzy się kolejna okazja, by zapoznać się z drugą po zeszłotygodniowej odsłoną tej znakomitej płyty.
Obecny skład Twilight to:
Blake Judd – gitary, wokal
Wrest – bębny, bas, gitary
Stavros Giannopolous - gitary
Sanford Parker – Mini Moog, fx
Aaron Turner – gitary, efekty, wokal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz